niedziela, 23 grudnia 2018

4. Pora pożegnania

     Nadszedł dzień pogrzebu. Ranek dziwnie przeminął nie zapisując się zbyt dobrze w mojej pamięci.
     Spojrzałam  na leżące na łóżku czarne rurki i oversizowy, cienki sweter w tym samym kolorze. Nie wiem czy na pogrzeb powinnam zakładać spodnie, spódnice czy może sukienkę. Żadna z nas nie wiedziała tak więc każda postawiła na coś innego - Klementyna, na sukienkę rzecz jasna.
     Nie chciałam się malować, ale patrząc na swoje odbicie doszłam do wniosku, że warto coś jednak poprawić.
     - Serio Riley? Nawet dzisiaj? - Melania niemalże warknęła, na co moja dłoń się zatrzęsła a trzymana przeze mnie bordowa pomadka, wpadła do zlewu łamiąc się.
     - Nie wiem. - Pochyliłam głowę w dół powstrzymując się od płaczu, starałam się skupić myśli na czymś innym niż pogrzeb mojej mamy. Właśnie w tym momencie dotarło do mnie, że się okłamuje. To miejsce jest zwyczajnie brzydkie. Białe, małe, kwadratowe kafelki na których stałam a które były też na ścianie wokół zlewu i lustra, były stare i gdzieniegdzie popękane. Sam zlew był aż żółty, a lustro oczywiście było ukruszone w lewym dolnym rogu.
     - Melania, myślę, że ona chcę po prostu zachować resztki normalności...
     - Malując się na pogrzeb naszej matki?!
     Ich jeszcze nie zaczętą na dobre kłótnię, przerwało pukanie do drzwi. Najwyraźniej osobnik który się za nimi znajdywał nie miał w zwyczaju pukać, bo zaraz wszedł do pokoju dziewczyn taksując je wzrokiem.
     - Kastiel. - Rzucił tylko po czym widząc, że nie jesteśmy jeszcze gotowe, usiadł na moim łóżku, gdy mnie minął poczułam woń papierosów i czegoś jakby cynamonu.
     Ubrany był w ciemnoszare rurki, wsadzone w ciężkie glany do połowy łydek, w czarnej bluzce na długi rękaw, bez żadnych nadruków. Jego ciemno brązowe włosy z lekkim prześwitem wiśni z tyłu były tak długie, że niemal dotykały obojczyków, przód za to był bardziej wycieniowany, całość była ułożona raczej niedbale.
     Od razu zauważyłam, że nie spodobał się Melanii i na nieszczęście Klementyna dziwnie się zainteresowała jego osobą.
     - Jestem Klementyna. - Wygładziła dół lekko rozkloszowanej sukienki.
     - Yhym. - Burknął. Żadnego "miło cię poznać" czy coś w tym stylu.
     - Jedziesz z nami na pogrzeb? - Zasypywała go kolejnymi pytaniami. W tym czasie ja i Melania kończyłyśmy się szykować.
     W taksówce którą wysłała po nas ciocia Titi, Klementyna dalej prowadziła swój monolog, składający się głównie z pytań, na które Kastiel odpowiadał raczej "Yhym, ta, nie, nie twoja sprawa".
     - Chodzisz do tej szkoły na osiedlu? Wiesz tego gimnazjum połączonego z liceum? Bo mają mnie tam przenieść.
     - Nie. Matka wysłała mnie do Amorisa. - Nazwa szkoły od razu zwróciła moją uwagę.
     - Ty do Amorisa? - Melania aż się zaśmiała.
     - Masz z tym jakiś problem mała?
     - Ryj. I nie mów do mnie "mała". - Odwróciła głowę w drugą stronę a Kastiel wyraźnie się zdziwił jej ostrością. Tak, cała Melania.
     - Znasz może Nataniela? - Myślałam, że powiedziałam to na tyle cicho, że nikt nie usłyszy, ale po chwili milczenia doczekałam się odpowiedzi.
     - Dupoliz. Wielki pan gospodarz, nic ciekawego. - W jego głosie od razu można było wyczuć pogardliwy ton.
     - Yhym. - Odpowiedziałam tylko. Resztę drogi o dziwo jechaliśmy w ciszy.

     Gdy dojechaliśmy na miejsce od razu podbiela do nas ciocia Titi.
     - Och moje kochane!- Znalazłyśmy się w jej uścisku. - Tak bardzo mi przykro. Pomogę wam jak tylko będę mogła.
     - Dziękujemy ciociu. Może porozmawiamy o tym wszystkim później, ok? - Jedynie Melania miała na tyle siły, aby zareagować inaczej niż płaczem.
     - Oczywiście. Musimy też zrobić z Twoimi urodzinami, wiem, że były dwa dni temu i to głupi okres do świętowania, ale to twoje urodziny i na całe szczęście możesz cieszyć się, że się ich doczekałaś.
     Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że jest jedenasty lipca, dwa dni temu Melania faktycznie kończyła piętnaście lat. Za trzynaście dni ja kończę szesnaście. Nawet nie złożyłam jej życzeń.
     - Melania ja...
     - Nie teraz. - Przerwała mi. W jej oczach widziałam smutek.
     Ceremonia pogrzebowa w końcu się zaczęła. Nie byłam w stanie wejść do kaplicy, więc po prostu usiałam na ławce przed.

     - Ale czemu? Wydawało mi się, że pierwsze gotuje się warzywa a dopiero do zupy dodaje się mięso. - Spojrzałam na mamę, która kręciła głową z niedowierzaniem. 
     - Riley, jeśli tak zrobisz kurczak ci się nie ugotuję. To kapuśniak a nic ci się w kwasie nie ugotuje.- Chwyciła drugi garnek i nalała mniej więcej jedną trzecią wody. - Jeśli chcesz uratować tą zupę, musisz ugotować osobno warzywa z mięsem a jak zmiękną, dodać kapustę. 
     Przyglądałam się mamie gdy ta dodawała kolejne przyprawy i warzywa. 
     - Boże chyba nigdy nie będę sobie radzić w kuchni. 
     - Nie ubliżaj mi. Jesteś MOJĄ córką, więc cię nauczę. W końcu mam jakieś tam osiągnięcia. - Uśmiechnęła się łagodnie po czym nachyliła się nad garnkiem, aby spróbować wywaru. Z jej luźnego koka uciekł kosmyk. 
     - A siatka gdzie? - Zaśmiałam się, na co matka sprzedała mi kuksańca w bok. 

     Mama była właścicielką kilkunastu restauracji i jedną z najlepszych kucharek w kraju. Była więc kobietą biznesu a to sprawiło, że znajomych nigdy jej nie brakowało. Niestety, było to widoczne nawet teraz, na pogrzebie. Wszędzie przewijały się nieznajome dla mnie twarze. Czasem ktoś przechodząc składał mi kondolencje, ale większość ludzi nie wiedziała nawet, że jestem jej córką.
     W końcu ruszył orszak żałobny, ale ja nie zamierzałam ruszyć się z ławki.
     Twardo patrzyłam przed siebie w innym kierunku, byle by tylko nie zwracać uwagi na to, co działo się za moimi plecami.
     - Nie idziesz tam? - Poczułam jak ławka ugina się pod ciężarem siadającego koło mnie Kastiela.
     - Nie mam zamiaru. - Wzruszyłam ramionami i zaczęłam dokładniej lustrować betonową płytę pode mną.
     Jasnoszara, mniej więcej czterdzieści na czterdzieści centymetrów. W lewym dolnym rogu miała pęknięcie rozchodzące się na trzy strony. Zapewne w podobnych okolicznościach, wiele ludzi studiowało jej odcień i zastanawiało się jak powstały te pęknięcia. Może płyty cmentarne pękały wraz z sercami żałobników?
     - Chcesz? - Wyciągnął w moją stronę, do połowy pustą, paczkę papierosów czekoladowych Black Devil.
     - Nie palę. - Oznajmiłam, na co Kastiel położył otwartą paczkę, wraz z zapalniczką, na ławce pomiędzy nami.
     - Nie będziesz żałować? - Zamilkł na chwilę czekając na moją odpowiedź, która nie nastąpiła. - Wiesz, nie tyle chodzi o pójście tam i zobaczenie tego wszystkiego, co raczej o twoje siostry. One też straciły matkę i chyba nie powinny przechodzić przez to same.
     Dalej milczałam a w mojej głowie zaczęło pojawiać się tysiące myśli. Oczyma wyobraźni widziałam jak za parę lat, Klementyna i Melania mają do mnie pretensję, że nie było mnie z nimi gdy musiały patrzeć na to wszystko.
     Czułam jak Kastiel przeszywa mnie wzrokiem, podjęcie decyzji było dla mnie mega wyzwaniem.
     Wyjęłam z otwartej paczki jednego Black Devila, odpaliłam, zaciągnęłam się i ruszyłam w stronę orszaku.
     Kastiel szedł trzy kroki za mną.

     Kilka dni po pogrzebie w końcu poczułam się nieco lepiej. Stało się tak za sprawą Kastiela, który dotrzymywał mi towarzystwa i nie dawał czasu na rozmyślanie. Bynajmniej tak było w dzień. W nocy i w dni z psychologiem nie było już tak kolorowo.
     Z Klementyną i Melanią też było już troszkę lepiej. Mamie życia i tak nie zwrócimy a do ojca możemy jedynie jeździć i mieć nadzieję, że się obudzi. Jest też plan, że ciocia Titi nas do siebie zabierze.
     Ciocia Titi to siostra naszego taty. Przeprowadziła się do miasta zaraz po wypadku. Aktualnie mieszka w naszym domu, ma do tego pełne prawo, gdyż jest współwłaścicielką z moim ojcem.
     Wracając do dziewczyn... Melania postanowiła utrzymywać kontakt z przyjaciółkami i powiedzieć im o aktualnej sytuacji, w skutek czego niemalże codziennie widuję tutaj Peggy. Poza tym zaprzyjaźniła się też z dziewczyną Dake'a, która mieszka niedaleko tego miejsca - Kim.
     Klementyna za to, niestety zaczęła się prowadzać z Lily - dziewczyną z innej grupy. Niestety,ponieważ z tego co mi wiadomo, wcale nie ma jakiejś super opinii. Dużo przeklina, mocno się maluje i zachowuje się prowokująco w stosunku do chłopców a ma dopiero czternaście lat. Po placówce chodzi też plotka, że na oczach chłopaków wkładała sobie kredki w...
     Oczywiście Klementynie aktualnie nie da się wytłumaczyć, że to nie towarzystwo dla niej.
     Poza tym zaobserwowałam też kilka nieciekawych zachowań wychowawców. Częste zlewanie tego co mówią do nich wychowankowie. Wspólne zamykanie się "ciotek" w którejś z kuchenek i dyskusje na temat swoich prywatnych spraw, ogólnie zamiast zajmować się dzieciakami, zajmują się własnym życiem a zgłaszanie się do nich z jakimś problemem jest dość bezcelowe. Wszelkie konflikty załatwiają odbieraniem sprzętu, krzykiem, karami. A choroby w tym miejscu ponoć nie istnieją.
     Pewnego dnia Dake i Vicktor tłumaczyli mi, że jeśli kiedykolwiek będę przeziębiona, złamie nogę czy będę mieć roztrój żołądka, to zapewne i tak usłyszę tylko, że "symuluję".

     Była już prawię dziewiętnasta, tak więc wyszłam na teren, uprzednio informując, że wyrzucę śmieci.
     Przed tym zabrałam worek z kuchni i pozostałe, wystawione wcześniej przez dzieciaki, z korytarza.
     Kastiel siedział już na wielkim kamieniu za drzewami, zaraz koło kontenerów.
     Stanęłam naprzeciwko niego a ten od razu poczęstował mnie papierosem, którego oczywiście przyjęłam.
     - Matka powiedziała, że mnie zabija jeśli cię rozpalę. - Uśmiechnął się lekko.
     - Przecież nie musi wiedzieć, że palę.
     - Tutaj tylko palące dzieciaki wywalają śmieci.
     Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
     Dzisiejszy wieczór był dość chłodny, krótkie spodenki nie były więc dobrym pomysłem. Zadrżałam, czując chłodny podmuch wiatru.
     - Pisałaś do Debry? - Zapytał w końcu.
     Debra jest moją przyjaciółką z gimnazjum. Razem miałyśmy iść do technikum kosmetycznego. Nie odezwałam się do niej od czasu wypadku. Ona natomiast wysłała tylko dwie wiadomości z zapytaniem czy żyję.
     - Chyba nie chcę do niej pisać. - Burknęłam pod nosem.
     Spojrzał na  mnie karcącym wzrokiem.
     - I co? Mijając ja kiedyś na ulicy też udasz, że jej nie widzisz?  Nie możesz całkiem odciąć od starego życia.
     - Całkiem może nie, ale ile będę mogła, tyle zamierzam zostawić za sobą.
     - Ale czemu? Jeśli boisz się, że twoi kumple nie zrozumieją twojej sytuacji, to chyba są gówno warci, nie?
     - Boję się, że faktycznie będą gówno warci Kastiel. - Przypomniałam sobie wszystkie te chwilę, gdy wraz ze znajomymi ubliżałam i śmiałam się ze słabszych oraz ludzi, który wtedy byli w tej samej sytuacji co ja teraz. - Też jestem gówno warta. - Burknęłam pod nosem?
     - Hm? - Po jego spojrzeniu wywnioskowałam, że nie dosłyszał.
     - Nic. Napisze do Debry. - Ruszyłam w stronę drzwi do placówki, wywalając niedopałek na kafelki.
     Kastiel machnął mi szybko na odchodne, wypuszczając dym z płuc.

****************************************************************************
Długo... Bardzo długo zajęło mi zebranie się do ponownego pisana na tym blogu. Może dlatego, że jest to intymna historia wielu bliskich mi kiedyś i teraz osób?

W każdym razie zostanę tu.  Kolejny rozdział już się piszę tak więc...'
Do poczytania.
~Riley