sobota, 26 maja 2018

3. Natłok wrażeń...

     Gdy się obudziłam strasznie piekły mnie oczy. Odkrywając głowę odkryłam, że niestety nadal jestem w tym paskudnym miejscu.
     - Długo spałam? - Pytanie skierowałam w stronę siedzącej na obrotowym fotelu Melanii. Oglądała właśnie jakiś serial dla dzieci, coś o tańcu. 
     - Ja wiem, z godzinę? - Uśmiechnęła się łagodnie. Ten gest był tak bardzo nienaturalny w jej wykonaniu, że nie mogłam zareagować inaczej niż podejść do niej i ją uściskać. Tak też zrobiłam. 
     - Jak się czujesz? - Wyszeptałam wtulona w jej włosy. 
     - Paskudnie. - Jęknęła trzęsąc się. Po chwili jej ciało zatrzęsło się a ja poczułam pierwszą łzę w okolicach prawego ucha. 
     Melania zawsze była twarda, nigdy nie płakała przy członkach rodziny. Kilkukrotnie słyszałam jak robi to w samotności w pokoju ale przy nas było raczej jak... 

     Tego dnia szłyśmy wraz z mamą na urodziny cioci Titi. Tata miał spotkać się z nami na miejscu. 
     Obydwie z Melanią wystroiłyśmy się w swoje ulubione sukienki, ona w falbaniastą niebieską, ja w podobną fioletową. Oczywiście nie uszło to jej uwadze i gdy tylko zobaczyła co mam na sobie zaraz zrobiła mi awanturę.
     Mama niosła na rękach Klementynę, miała wtedy cztery lata i zawsze człapała gdzie daleko za mną i Melanią, w związku z czym takie wyjście było lepsze, gdy się śpieszyłyśmy. 
     W pewnym momencie Melania chwyciła mamę za spódnice, widząc, że nasza rodzicielka w ogóle jej nie słucha i nie patrząc na drogę, potknęła się o kamyk boleśnie rozwalając sobie kolano i uwalając przy okazji sukienkę. 
     - Och, Melania skarbie, nic ci nie jest? - Mama kucnęła stawiając Klementynę. 
     Mina Melanii była przekomiczna. Spuściła ręce po obu stronach ciała i zacisnęła mocno pięści. W jej oczach zaczęły zbierać się łzy a usta ścisnęła w wąską kreskę. 
     Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. 
     - Nie śmiej się ze mnie kretynko! - Krzyknęła zbulwersowana krzyżując ręce na klatce piersiowej i wydęła policzki. 
     - Riley nie śmiej się z niej! - Skrzyczała mnie mama. - A czy ty młoda damo wiesz co znaczy słowo kretynka? - Popatrzyła na nią karcąco.
     - Medycznie kobieta niedorozwinięta umysłowo a pogardliwie kobieta głupia, ograniczona, tępa. Wszystko na temat Riley. - Skrzywiła się. 
     Matka pokręciła tylko głową, wzięła Klementynę z powrotem na ręce i ruszyła przed siebie. 
     
     W każdym razie Melania nie zapłakała tamtego dnia i był to ostatni raz gdy widziałam zbierające się u niej łzy. 
     Ja za to zawsze lubiłam płakać z byle powodu. 
     I mimo, że teraz powód miałam dobry, zagryzłam dolną wargę i wstrzymywałam się żeby dodać Melanii sił. 
     Kilka minut później postanowiła w końcu się ode mnie odsunąć, wydukała też pod nosem jakieś słowo typu "dzięki".
     - Nie ma za co. Zwiedziłaś już resztę tego... - Zastanowiłam się jak to ładnie nazwać. Nie wyszło. - Burdelu ? 
     - Ta. Na dole jest stołówka i pokój psychologa, na półpiętrze świetlica na której nie ma nic poza starym pianinem a na samej górze jeszcze dwie grupy, jedna zamknięta całkowicie. W sumie dwie pozostałe, które są dostępne wyglądają jak odbicie lustrzane naszej. Oczywiście mamy tam nie wchodzić bez pozwolenia. A i na dole jest jeszcze sala komputerowa z kompami jak z czasów młodości taty. - Uśmiechnęła się lekko. 
     - A która jest godzina tak w ogóle? I gdzie jest Klem? 
     - Zaraz będzie osiemnasta trzydzieści, więc w sumie czas na kolacje. Klementyna postanowiła pomóc ją przygotować. 
     - Mamy ustalone godziny na wszystko? 
     - Ta wypisali to w regulaminie. Siódma śniadanie, ale nie teraz, w wakacje jest o dziewiątej piętnaście, czternasta trzydzieści obiad, osiemnasta trzydzieści kolacja. Lekcje odrabiamy między piętnastą trzydzieści a siedemnastą, wszyscy razem w kuchni. Po kolacji mamy dyżury w pokoju i na grupie. - Mówiąc to naśladowała głos Valerii. 
     - Mamy napisane kiedy możemy iść zrobić kupę? - Rzuciłam z przekąsem.
     - O i tu o dziwo nic nam nie narzucili. Pomożesz mi przejść do kuchni? Nie chce brać kul. - Rzuciła nienawistne spojrzenie w stronę wymienionych przed chwilą dwóch białych przyrządów. 
     - Chodź. - I tak chwilę później z kuśtykającą u mego boku Melanią weszłam do kuchni. 
     Na nasze nieszczęście wszyscy już na nas czekali. Dwa ostatnie krzesła na końcu stołu były wolne, po prawej od boku siedziała Klementyna. Zajęłyśmy wolne siedzenia, ja od lewej a Melania od prawej, obok Klementyny. 
     - No witam wszystkich, mamy już jak widać komplet. Przedstawcie się proszę wszyscy, żeby dziewczyną było lżej, dobrze? - Głos Valerii sprawił, że wszyscy zaraz ucichnęli. - No już nie krępuj się Vicktor, zacznij proszę. 
     Pierwsze miejsce od lewej było puste, więc podniósł się chłopak z drugiego krzesła. 
     - Jestem Vicktor i nie wiem czemu ale mam dziwne przeczucie, że będę Twoim najlepszym przyjacielem. - Wskazał na mnie, po czym zaczesał palcami grzywkę do tyłu. Przystojny, z mocno zarysowanymi brwiami i kwadratową szczęką, na oko jakoś siedemnaście lat i pewny siebie. - A i obok mnie powinien siedzieć Elio ale aktualnie przebywa w ... - Zamilkł. - Znaczy się poza tym miejscem, mniejsza z tym. - Uśmiechnął się, tym razem jednak tylko lekko i na powrót zajął swoje miejsce. 
     - Ja jestem Dimitri. Za kilka dni pewnie wszystkie będziecie za mną szaleć. - Następny chłopak, brązowe włosy za ramiona zaczesane do tyłu, widać, że często nosi czapkę, bo odcisnęła mu się na włosach. Kolejny pewny siebie i w dodatku najpewniej dupek. Tak kocham szybko oceniać ludzi, chodź niestety przeważnie robię to błędnie. 
     - Evan. - I to było wszystko co powiedział a raczej burknął pod nosem, jedyny przedstawiciel płci męskiej w tym pomieszczeniu który mógłby być interesujący. 
     Po raz kolejny już tego dnia skarciłam się w myślach za myślenie o pierdołach. Czemu całe życie tak bardzo interesowałam się chłopakami zamiast rodziną? 
     Przyszła kolej na mnie, podniosłam więc tyłek z miejsca. 
     - Riley. I dla waszej informacji nie interesuje się chłopakami. - Usiadłam z powrotem. Oczywiście to co powiedziałam to bzdura. interesuje się i to bardzo. Za bardzo jak na te okoliczności. 
     - Melania, wybaczcie, że nie wstanę ale złamano mi nogę w wypadku. - O dziwo po raz kolejny się uśmiechnęła. Gdyby tak popatrzeć na nią z boku i nie wiedzieć o niej nic, można by pomyśleć, że warto się z nią zaprzyjaźnić. 
     - Klementyna. Troszkę już z wami wszystkimi rozmawiałam, więc myślę, że nie ma co tu opowiadać o sobie. Pewnie i będziemy mieli multum czasu na poznanie się. - Ostatnie zdanie bardziej wyburczała niż wypowiedziała. 
     - Sasha. - Przedstawiła się dziewczyna z mocno zarysowanymi grubymi brwiami i ufarbowanymi na jasny róż włosami. 
     - Laeti. - Typowa "wytapetowana". Przyjrzała się dokładnie mi i moim siostrą, zatrzymując wzrok na każdej z nas. Tak jakby chciała nam dać coś do zrozumienia, chodź wydaje mi się, że od razu ją zrozumiałam. W końcu każda z naszej trójki zawsze była uważana za ładną, dziewczyna jej typu nie ma szans przy takich jak my, jakkolwiek  to nie brzmi. Widać, że zależy jej na zainteresowaniu chłopaków, ale ja doskonale wiem, że wbrew pozorom żaden nie lubi tak mocno wytapetowanych dziewczyn. 
     - Jade.- Przedstawił się w końcu najdziwniejszy osobnik. Czemu najdziwniejszy? Tak więc dziewczyny z różowymi czy też niebieskimi jak u Laeti włosami raczej mnie nie dziwią, ale chłopak z włosami koloru jasnego jadeitu jest dość...oryginalny? 
     - No to mamy to za sobą, reszta wyjdzie w praniu. Dzisiaj odpuszczę wam dyżury. - Wszyscy się ucieszyli. - W sensie, że nowym dziewczyną! - Zaraz ich miny zrzedły. 
     Zajęłam się jedzeniem. Chleb, pomidor, masło, jakieś szynki i sałata. Mimo wszystko nie ma źle. Dostaliśmy nawet banany na podwieczorek. 
     Po kolacji pogadałam trochę z Vicktorem, oznajmiajac mu, że jeśli chce być moim najlepszym przyjacielem, musi zdradzić mi hasło do internetu. Tak też zrobił, więc ma duży plus. 
     Nie wiedząc co ze sobą zrobić, resztę dnia spędziłam z nim i Dakiem - chłopakiem z trzeciej grupy, przystojnym blondynem, którego jak się dowiedziałam od niego samego, Valeria zwerbowała wcześniej do wnoszenia naszych bagaży. 
     Kilka razy wyszłam z chłopakami "wyrzucić śmieci", ja oczywiście nie paliłam. Opowiedzieli mi ile się dało o tym miejscu i ludziach. Dziewczyny z mojej grupy nazwali po prostu puszczalskimi i odradzili ich towarzystwo. Jade to ponoć gej, a Elio, tajemniczy gość, który żyje gdzieś na skraju Nibylandii to brat Vicktora o którym niezbyt chętnie rozmawia. A no i Dake jest w wieku Melanii, czyli rok ode mnie młodszy, Vicktor natomiast, jest rok ode mnie starszy. Obaj są przezabawni i czuje, że może dzięki nim faktycznie będzie tu lżej. 
     Ogólnie cała placówka jest dość podzielona. Ludzi dobierają się tu w pary bądź trójki, raczej nie widziałam większej grupki. 
     Dzieciaki mieszkajace tutaj maja od trzynastu do siedemnastu lat, oczywiście można tu mieszkać do dwudziestego piątego roku życia, ale mało kto się na to decyduje. 
     - Do jakiej szkoły idą dziewczyny, wiecie może? - Sama nie wiem czemu zapytałam, ale może pomoże mi to podjąć decyzje? 
     - Sasha chodzi do liceum Sweet Amoris, a Laeti pewnie pójdzie do jakiejś zawodówki, może fryzjerka? Chciała iść gdzie Sasha ale się nie dostanie. - Po raz kolejny usłyszałam nazwę tego liceum. Boże co tu się dzieje? 
     - Laeti nie uczy się dobrze? - Z jednej strony wydawało mi się to czymś normalnym, w końcu to dom dziecka, ale z drugiej co innego tu robić? 
     - Laeti jest tępa - Zaśmiał się Dake. 
     - Rozumiem. - Uśmiechnęłam się lekko i przekrzywiłam głowę a moje długie brązowe włosy opadły mi na twarz. Obaj dziwnie na mnie popatrzyli. - Będę spadać do pokoju. - Ruszyłam w stronę placówki, czując, że ten dzień i napływ informacji mnie wykończyły. 
     Zanim weszłam do budynku usłyszałam jeszcze jak Vicktor mówi o mnie per "niezła" na co Dake prosi go, żeby nie mówił tak przy Kim. 
     Kim jest Kim?
     
     W pokoju ponownie opadłam na łóżko, sięgnęłam po telefon i słuchawki i odpaliłam Emeli Sande - Read All About It. 
     Po chwili wpadłam na pomysł, żeby poszukać Nataniela na Facebooku. Wpisałam w Google Nataniel Sweet Amoris, Facebook wyświetlił się jako pierwszy, natomiast na stronie wyszukiwania Facebooka właściwy Nataniel był drugi. Nic ciężkiego. Chciałam wysłać mu zaproszenie do znajomych, ale mój palec zatrzymał się chwilę przed kliknięciem. 
     Przypomniałam sobie jak paskudnie go potraktowałam. 
     Po na myślę w końcu tylko napisałam wiadomość. 

Hej, chciałam Cię tylko przeprosić i podziękować za dziś. 

     Odłożyłam telefon i ruszyłam do kuchni w poszukiwaniu czegoś do picia. Zbliżała się dwudziesta pierwsza trzydzieści a tym samym moment oddania telefonów, tak oddania na noc, oraz cisza nocna. 
     W kuchence po raz kolejny spotkałam Valerię, znowu rozmawiała przez telefon z synem. 
     - Więc pójdziesz z nimi? - Poczekała chwilę na odpowiedź. - Super! Bardzo Ci dziękuję Kastiel. 
     Nalałam sobie wody z kranu, bo nie znalazłam nic ciekawszego.
     Jako, że wiem już, że nie można zabierać kubków na noc do pokojów, wypiłam ją przy zlewie i umyłam kubek. 
     Wyszłam z kuchenki. 
     - Riley! - Usłyszałam za  sobą. 
     - Tak? 
     - Mam ci coś do powiedzenia. Usiądź proszę na chwilę. - Cofnęłam sie więc do kuchni i usiadłam na krześle na przeciwko jej biurka.
     - I jak się tutaj czujesz? - Zapytała z zatroskaną miną. Przypomina mi teraz trochę ciocię Titi. Taka dobra ciocia która zawsze wie jak do ciebie podejść i jak z tobą rozmawiać nawet w trudnych chwilach. 
     - Słabo, ale miejsce samo w sobie nie wydaje się tragiczne. - Powiedziałam dokładnie to co czułam. 
     - No cóż, przyzwyczaisz się, - Wstrzymała chwile oddech. - Ok Riley, trzeba ci to w końcu powiedzieć. Twoja ciocia Titi, przyjedzie tutaj za dwa dni. Organizuje pogrzeb Twojej mamy. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni o trzynastej. - Popatrzyła na swoje dłonie, wyraźnie zainteresowana czymś na swoich paznokciach. Oczywiście wiem, że chce tylko ukryć prawdziwe emocje. 
     - Ok, powiem dziewczyną. - Wyszłam z kuchni chwiejnym krokiem, nie zwracając uwagi na to czy coś jeszcze mówi. 
     Przecież wiedziałam, że trzeba ją pochować. Mimo to samotna łza spłynęła mi po policzku. 
     Po wejściu do pokoju podałam swój telefon Klementynie. 
     - Oddaj go jak będą zbierać. - Poprosiłam.- Pogrzeb mamy jest za dwa dni o trzynastej, Titi po nas przyjedzie. 
     Po raz kolejny padłam jak długa. Zasnęłam bardzo szybko. 

**************************

Kolejny rozdział zakończony, po raz kolejny więc truję wam tyłki ^^ 
Znowu dziękuję za ciepłe komentarze <3 
Kolejna notka będzie raczej już ostatnią z takich wprowadzających. Chcę też zrobić krótkie notki z wizyt u psychologa. Co powiedzie na takowe co pięć rozdziałów? 
Pozdrawiam serdecznie, 
~Riley. 
     

piątek, 18 maja 2018

2. Ciężkie chwile

     Gdy wróciłam do szpitala o dziwo nikt nie miał do mnie pretensji, wszyscy byli bardzo życzliwi i starali się wytłumaczyć mi jak najlepiej sytuacje w której się znalazłam.
     Jednym z najgorszych przeżyć tego dnia, był moment w którym pozwolono mi odwiedzić tatę. Leżał na łóżku blady i nieruchomy, podłączony do tak wielu skomplikowanych urządzeń. Prawie niczego z tego pokoju nie umiałam nazwać. W pewnym momencie dotknęłam jego dłoni i z przerażeniem zaraz ją puściłam. Była zimna. Prawie tak zimna, że pomyślałam tylko o jednym, mojego taty, już tam nie ma. 
     Pokręciłam gwałtownie głową, żeby odrzucić od siebie to wspomnienie. 
     - Coś się stało? - Brązowe włosy Melanii opadły jej na bok twarzy, gdy odwróciła twarz w moją stronę. 
     - Nic - Uśmiechnęłam się lekko,żeby nie martwić jej teraz stanem ojca. Oczywiście została już o wszystkim poinformowana, ale nic jeszcze nie widziała. - Więc jak długo masz mieć ten gips? Złamana noga bardzo boli? 
     - To złamanie kostki bocznej - Skrzywiła się - a ty jak zwykle nic nie ogarniasz, boże ty się w ogóle uczysz dziewczyno? - Popatrzyła na mnie z politowaniem, jakby faktycznie miała przed sobą kogoś, do kogo nie dociera nic. - Sześć tygodni, wyjdę stąd dzisiaj z wami, jak już łaskawie Klementyna przyjedzie z czymś do ubrania i tak, owszem boli, jak mogłoby nie boleć? 
     - Boże jaka ty jesteś przemądrzała, człowiek się o ciebie martwi a ty co? Rzucasz tu te swoje teksty o tym jak to inni są niedouczeni itp. - Teatralnym gestem oparłam czoło o dłoń. 
     - Nie inni tylko ty Riley. Zapisałaś się w ogolę do jakiegoś liceum? 
     Przez chwilę milczałam. Owszem zapisałam się do trzech tych samych gdzie szła większość moich znajomych. Nie koniecznie zwracałam uwagę na kryteria czy poziom, ale nie powinnam mieć też problemu z dostaniem się nigdzie, w końcu moja średnia wynosiła 4.35 i na ogół jest to ponad cztery więc nie widzę szans na niedostanie się nigdzie. Z tym tylko, że teraz zastanawiam się czy może faktycznie nie złożyć papierów do Amorisa. Wiem, że to dziwne, ale czuję, że może warto w tej sytuacji unikać starych znajomych. 
     - Myślę że zrobię wszystko żeby dostać się do liceum Sweet Amoris. - Oznajmiłam w końcu na co Melania parsknęła śmiechem.
     - Jaką miałaś średnią, że celujesz w Amorisa? 
     - 4.35 a bo co?- Zauważyłam szok na jej twarzy. 
     - Rok temu wymagali 4.75 w tym roku zaniżyli do 4.5, sama nie wiem czemu, ale mimo to nadal ci brakuje Riley. Jest to szkoła do której ja planuje się wybrać za rok i wiem, że się dostanę, mimo to nie sądzę żeby udało ci się ubłagać dyrekcje, bo tam trzeba utrzymywać poziom a ja nie chcę być kojarzona z kimś kto ma słabe stopnie. - Popatrzyła na mnie tym typowym wzrokiem który mówił "boże dlaczego to ja muszę być jej siostrą". - Mimo wszystko gratuluje średniej, spodziewałam się, że nie przebijesz czterech.
     - Melania a czy ty kiedykolwiek widziałaś moje stopnie? Wiesz jak się uczę czy cokolwiek? 
     - Nie ale wystarczą mi twoje głupie koleżanki, żeby podejrzewać, że nie jesteś dużo bystrzejsza od nich. 
     Przegięła, podniosłam swoją czarną płócienną torbę, tą samą o której zapomniałam gdy wybiegłam ze szpitala, i skierowałam się w stronę drzwi. Wyciągnęłam dłoń w stronę klamki gdy nagle ktoś otworzył gwałtownie drzwi od drugiej strony. 
     - Riley! - Klementyna rzuciła mi się na szyje, tym samym upuszczając torbę którą niosła chwilę temu. 
     - Tak to ja. - Wyściskałam ją, po czym odsunęłam się na długość wyciągniętego ramienia, aby spojrzeć jak wygląda. Od razu rzuciły mi się w oczy sińce pod oczami od częstego płaczu i niewyspania. - Hej! Jeśli będziesz tak katować swoje oczy to na świecie braknie ogórków na niwelowanie efektów po płaczu! 
     Uśmiechnęła się słabo i zrobiła krok w bok aby zrobić przejście kobiecie, którą widziałam już wcześniej w swoim szpitalnym pokoju - Valeria. 
     - Och, cześć kochana, miło widzieć, że już ci lepiej. - Uśmiechnęła się promiennie, był to najszczerszy uśmiech ze wszystkich które widziałam w dniu dzisiejszym. 
     - Dzień dobry ponownie. Tak chyba jest lepiej. - Miałam wiele pytań, naprawdę chciałam, żeby ta kobieta wytłumaczyła mi wszystko co się teraz z nami stanie, ale nie mogłam pytać teraz. To nie jest odpowiedni czas. 
     - Cześć Melania, jak się czujesz? Musisz się przebrać i ruszyć w końcu tyłek z łóżka, wiesz o tym? Rozmawiałam już z lekarzem, mamy odebrać wypis na dole. - Usiadła na skraju jej łóżka.- Mamy też dla Ciebie kule, pomóc Ci wstać ? 
     -  Nie dziękuję. - Warknęła Melania, oczywiście zbyt dumna, żeby przyjąć czyjąś pomoc. 
     - Niech ci będzie, w takim razie my się odwracamy a ty księżniczko postaraj się ubrać z taką gracją na jaką tylko stać dziewczynkę z nogą w gipsie. - Popatrzyła na mnie - Ma charakterek.  
     Uśmiechnęłam się tylko, wiedząc, że ma stuprocentową racje. 
     Jakieś pół godziny później stałyśmy już na szpitalnym parkingu. 
     Melania odziana w krótkie spodenki i koronkową koszulkę, oczywiście bez makijażu za to z perfekcyjnie prostymi od prostownicy włosami, Klementyna pogrążona we własnych myślach, ja starając się ogarnąć całą sytuację i Valeria bluźniąca pod nosem na lekarzy, z którymi jeszcze chwilę temu wykłócała się, że zawiezie nas do domu dziecka własnym samochodem. Tak, własnym, bo lekarze stwierdzili, że wygodniej będzie nas przetransportować karetką, co za absurd i tak, do domu dziecka, bo koniec końców ustalono, że nie ma sensu umieszczać nas w tymczasowej placówce. Ta informacja zabolała, zabrzmiało to tak, jakby już skreślili mojego ojca z listy żywych. 
     - Ok pakujcie się. - Niechętnie i z ociąganiem zapakowałyśmy się do jej czerwonego bentleya arnage, tak w ogóle zastanawiałam się skąd miała na niego kasę, bo nie wydaje mi się, żeby pracownik domu dziecka zarabiał aż tyle, ale o to zapytam kiedy indziej. 
     Tym razem nie kłóciłam się z Melanią i dałam jej usiąść z przodu.
     Moment w którym ruszyła wydał mi się straszny, mimowolnie wróciły do mnie wspomnienia z wypadku, poczułam też dziwny lęk.
     W drodze Valeria wypytywała nas o wszystko, o relacje w szkołach, o oceny o których na pewno wiedział już wszystko, o chłopaków i życie w naszym domu. Chciała znać też nasze plany na przyszłość, chodź same nie mamy o nich bladego pojęcia. 
     W końcu zatrzymała się na bardzo dobrze znanej mi dzielnicy, pod jeszcze lepiej znanym mi domem. Białym budynkiem, z piętrem i półpiętrem, gdzie każda z nas ma swój pokój, łazienki są trzy a ogród okala cały dom. 
     Gdy wysiadłyśmy z auta, poczułam wielką ulgę, nie na widok domu, ale po prostu dlatego, że mogłam w końcu nie rozglądać się szukając zagrożenia ze strony innych kierowców.
     Nie wyciągnęłam z torby moich kluczy, będąc w samochodzie Klementyna napisała mi sms, żebym tego nie robiła i że wyjaśni mi później. 
     Valeria sięgnęła z kieszeni swoich dżinsów pęk kluczy przy którym zawieszona była zawieszka z logiem Winged Skull - klucze Klementy. Właśnie dotarło do mnie czemu mam nie wyciągać własnych, skonfiskuje mi klucze do domu? 
     Chwilę później weszłyśmy do domu. Do znajomego wnętrza, w którym aż trudno było uwierzyć, że coś złego w ogóle mogło przytrafić się naszej rodzinie. 
     - Ok, macie piętnaście minut na spakowanie, nie mogę dać wam więcej czasu, bo teoretycznie nie powinno nas tu być, wiec ruszcie tyłeczki. Klementyna, pomóż Melanii, bo ty się już chyba spakowałaś, tak?
     - Tak. 
     Dziewczyny ruszyły na piętro, a ja zaraz za nimi na półpiętro, do swojego pokoju. Nie był on tak duży jak pokój Melanii czy Klementyny, ale o to właśnie z początku mi chodziło, szybko okazało się, że był to głupi wybór. Nie lubię często sprzątać i kiedyś wydawało mi się, że mniejsza powierzchnia mniej się brudzi, teraz oczywiście wiem już, że gówno prawda bo ciężko utrzymać porządek gdy cały czas brakuje miejsca na kolejne rzeczy.
     Nie zastanawiałam się długo, chciałam się stąd wynieść jak najszybciej, żeby lazurowe ściany nie uwięziły mnie we wspomnieniach miłych i jakże bolesnych teraz chwil.
     Szybko wrzuciłam do największej walizki jaką tylko miałam wszelkie kosmetyki, perfumy, ulubione ubrania i przybory higieniczne, chwilę tylko zastanawiałam się nad zdjęciami rodziny i przyjaciół, ostatecznie wzięłam tylko jedno - moje ulubione zdjęcie mamy. Naprawdę mocno musiałam wtedy powstrzymywać łzy.
     Nie wiem czemu, ale zdjęcie taty wydawało mi się nie na miejscu, tak jakbym i ja sama go skreślała.
     Skierowałam się na dół w stronę kuchni, to co w niej zastałam było dla mnie kompletnym szokiem.
     Valeria stała przy zlewie i myła właśnie pozostawione przez nas kilka dni temu szklanki brudne od soku pomarańczowego.
     - Umyłabym. - Wymamrotałam niewiele myśląc.
     -  Nie wątpię, ale i mi ręce od tego nie odpadną.
     Nie skomentowałam. Nie widziałam takiej potrzeby, usiadłam tylko w ciszy przy stole i przyglądając się swoim paznokciom znów zaczęłam się zastanawiać co jest nie tak z tym Natanielem i czemu w sumie mnie to interesuje. Mimo, że myślenie o chłopakach wydawało mi się bardzo nie na miejscu, to było lepsze niż martwienie się szkołą, domem dziecka, tatą i... mamą, którą właśnie nieodwracalnie straciłam.
     Poczułam napływające do oczu łzy, po raz kolejny tego dnia zacisnęłam mocno powieki i pokręciłam głową.
     W tym momencie zadzwonił telefon Valerii.
     - Coś ci potrzeba? - Zmarszczyła lekko brwi - Nie, wzięłam dzisiaj dłuższy dyżur, tłumaczyłam ci już... Tak, jutro też nie wracam normalnie... Słuchaj to dość delikatna sprawa... Nie o wszystkim muszę ci opowiadać! Poza tym to byłoby nie grzeczne!... Słuchaj, sam możesz to sprawdzić, nie wiem, na przykład pojutrze? Nie chcę wcześniej stresować dziewczyn... No to skoro cię to nie obchodzi to po kie licho pytasz?!... Nie ważne... No to kończę... A Kastiel! Jak poczuję w domu fajki to... - Spojrzała na wyświetlacz telefonu. - Rozłączył się.
    - Mąż? - Nie tyle ciekawość, co raczej chęć zajęcia myśli wzięła górę.
    - Syn, rok starszy od ciebie, istna cholera! Nie rodź syna Riley dobrze ci radzę. - Znów uraczyła mnie szerokim uśmiechem.
    - Wyluzuj - Uśmiechnęłam się - Myślę, że mam na to co najmniej z dziesięć lat. - Mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie samej niż do niej.
    - I to mi się podoba.
    Klementyna i Melania właśnie stanęły w drzwiach kuchni.
    - Gotowe?
    - Nie mogę znaleźć swoich kluczy. - Melania rozglądała się dookoła, zapewne mając nadzieję, że może zostawiła je w kuchni.
    - Ja je mam, niestety w placówce mamy taki regulamin, że nie wolno mi dać wam wolnego wstępu do domu. - Przez chwile mierzyła się z Melanią na wzrok, koniec końców ta młodsza odpuściła i ruszyła o kulach w stronę drzwi wyjściowych. - Łatwo poszło tym razem. - Valeria wyraźnie zadowolona również skierowała się stronę drzwi, ponaglając mnie gestem ręki.
    Wyszłyśmy z domu, zanim jednak wsiadłam do samochodu, zostałam zatrzymana przez tą wiecznie zadowoloną ze wszystkiego kobietę.
    - Oczywiście macie to szczęście w nieszczęściu, że to ja jestem waszym opiekunem i wymyślę jakąś historyjkę, że któraś z was odbierała Klementynę ze szkoły, więc i ta nie miała potrzeby by posiadać kluczę. - Mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
    - Czyli, że...
    - Czyli, że nie jestem tak głupia żeby wierzyć Klementynie, że akurat zgubiłaś klucze przed tym wszystkim. - Gdy wypowiedziała to zdanie torebka zrobiła mi się dziwnie ciężka, aż czułam "obecność" moich kluczy, tak jakby świeciły przez materiał, czy coś. - Więc oficjalna wersja brzmi tak, że mam twoje klucze a Klementyna nigdy nie posiadała własnych, tak?
     - T-tak - Przełknęłam głośno ślinę. Czyli nie zabierze mi ich, mimo, że robiłam ją w ciul razem z Klem?
     - Tylko bardzo cię proszę, żadnych orgii - Ponownie odsłoniła w uśmiechu swoje białe jak śnieg zęby.
     - Nie uprawiam jeszcze seksu. - Skrzywiłam się.
     - Niestety pod tym kontem musimy was przebadać. Wiesz, dużo dziewczyn w waszym wieku ostatnimi czasy zbyt szybko zaczyna swoje życie seksualne. - Machnęła ręką tak jakby próbowała odgonić jakąś niewidzialną muchę.
     Wsiadając do samochodu cały czas czułam jak płoną mi policzki.


     Jakiś czas później Valeria zatrzymała się na osiedlu ze starymi domkami jednorodzinnymi. Za nami znajdował się stary klasztor. Masywny biały budynek z dużymi oknami, z boiskiem do siatkówki i koszykówki w jednym, oraz boiskiem do piłki nożnej. Najprawdopodobniej i za nim też coś się znajduje.
     - No i jesteśmy. Zapraszam do środka o bagaże się nie martwcie, powiem starszym chłopakom, żeby je wnieśli. Teraz szybko was oprowadzę, przeczytacie regulamin, coś tam wam o tym miejscy poopowiadam a później ustalimy...- Zamyśliła się chwilę - Inne sprawy.- Skończyła marszcząc nos i trzaskając drzwiami samochodu. - O Dake! Vicktor! Wychodzicie gdzieś, czy tylko śmieci wyrzucić? - Mówiąc o śmieciach zrobiła palcami znak cudzysłowu.
     - Śmieci. - Rzucił tylko chłopak w długich blond włosach.
     - Weźcie później bagaże z mojego auta i wrzućcie do sześćdziesiątki, ok?
     - Jasne! - Krzyknął ten w ciemnych falowanych włosach i zaraz zniknęli za budynkiem.
     - Wyrzucić śmieci bez worków? - Zapytałam, chodź w rzeczywistości chciałam zapytać o coś innego. Sześćdziesiątka? To ile tam jest ludzi?
     - Palisz Riley? - Tym pytaniem zbiła mnie z tropu.
     - Nie. - Wzruszyłam ramionami. Trochę popalałam, jak miałam trzynaście lat, to była głupota, ale przecież nie muszę jej mówić, czyż nie?
     - A oni tak. - Nie potrzebowałam więcej aby się domyślić.
     Ruszyłyśmy po małych schodkach do podwójnych drzwi, Valeria zadzwoniła domofonem i poczekała chwilę na brzęczyk sygnalizujący, że ktoś otworzył. W końcu weszłyśmy do chłodnego korytarza z kamienia, najpierw schodami w dół a następnie po może dziesięciu krokach do przodu, ponownie do góry, tu chody zawijały się po obu stronach, Valeria ruszyła prawą, więc i my poszłyśmy za nią. Na pięterku okazało się, że bez znaczenia które schody wybierzesz i tak lądujesz na tym samym korytarzyku, z paskudnym żółtym linoleum na podłodze i wielkim witrażowym oknem na wprost. Piętra były jeszcze dwa, w sumie to jedno piętro i półpiętro z jakimś pomieszczeniem  które widać z dołu. Korytarz posiadał dwie pary drzwi, jedne po lewej drugie po prawej. Weszłyśmy na kolejny korytarz, z zielono niebieskim linoleum, przez drzwi po prawej stronie. Tutaj po prawej stronie były okna, za nimi plac zabaw i trawnik, po lewej natomiast kilka par drzwi wystających z dziwnych dobudówek. Na końcu korytarza były kolejna drzwi.
     - Idę po dyrektora, poczekajcie chwilę. - Valeria zniknęła za białymi drzwiami a jej kroki ucichły na miękkim czerwonym dywanie.
     Zostałyśmy same.
     - Jakoś tu cicho jak na dom dziecka, co? - Zaczęłam, żeby rozluźnić atmosferę.
     - Są wakacje, może gdzieś wyszli? - Klementyna rozglądała się lekko zdenerwowana.
     - Ty już wszystkich poznałaś, tak? Jacy to ludzie? - Malenia miała dziwne zniesmaczenie wyrysowane na twarzy, poprawiła swoje brązowe włosy.
     - Tutaj mnie nie było, wcześniej mieszkałam w innym miejscu, bardziej przytulnym i wszyscy byli mili. - Wzruszyła ramionami.
     - Nie mieszkałaś tu? - Zdziwiłam się, gdzie więc przebywała wcześniej?
     - Byłam w tym całym pogotowiu opiekuńczym, ale dziś rano postanowili w końcu, że jednak nas tu przewiozą. Nic więcej nie wiem. Przynajmniej Valeria wydaje się spoko, zna nawet mój ulubiony zespół. - Uśmiechnęła się lekko, dzięki czemu jej delikatna twarz wyglądała jak u aniołka, szkoda tylko, że jakiegoś takiego zmęczonego...
     - Mi tam się wydaje, że jest zwykła. Nie wiem jak to nazwać, lekko irytująca i wciska nos w nie swoje sprawy. - Ta wiecznie narzekająca farbowana szatynka, poprawiła się w kulach.
     - Właśnie wyobraź sobie, że teraz jesteście moją sprawą moja droga. Panie B, dziewczynki, zapraszam do środka. - Otworzyła przed nami pomieszczenie po prawej, jak się okazało, kuchnie z jadalnią.
     - Usiądźcie. - Nakazał nam Pan B, wskazując krzesła przy stole jadalnianym. Usiadłyśmy jak nakazał, przed tym jednak Melania oparła kule o cedrowy blat i pokuśtykała na jednej nodze do najbliższego krzesła.
     - Dzień dobry? - Zapytała Valeria.
     - Dzień dobry. - Mruknęłyśmy chórem.
     - Witam, Więc ja nazywam się Andrew B i jestem dyrektorem placówki. - Mężczyzna był raczej koło pięćdziesiątki, postawny i wysoki, siwy, lekko łysiejący. Po zmarszczkach wokół oczu widać było, że dużo się uśmiecha. Szary garnitur miał dopasowany i dokładnie uprasowany, pachniał też jakimś znanym mi zapachem, może Orange Boss? - W sumie tak naprawdę, wszystkiego dowiecie się od Valerii. Od siebie, chcę tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro, że znalazłyście się w takiej sytuacji, mamy tu wiele różnych przypadków, dzieci znajdują się tu raczej z winy rodziców a nie przez sytuacje losowe. Wiem, że ciężko będzie wam się przystosować, mam jednak nadzieję, że dacie sobie radę. Zapewnię wam naprawdę dobrego psychologa. Mam też nadzieję, że wasz ojciec szybko się wybudzi. - Uśmiechnął się lekko, próbują dodać nam otuchy a na jego twarzy pokazało się jeszcze więcej zmarszczek niż posiada. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że przypomina mi mężczyzn z którymi zadaje się mój ojciec. - Wiem, że jesteście teraz w ciężkiej sytuacji ale Melanio - Wskazał na mnie palcem - Musisz wyciągnąć kolczyk z nosa.
     - Jestem Riley, proszę pana. - Nie koniecznie podobało mi się, że od progu niemalże, zabraniają mi czegoś na co godzili się moi rodzice, ale niech im będzie, nie będę go nosić, przy nich.
     - Och wybacz, myślałem, że ty to Melania a Melania to ty, coś mi się pomieszało. - Zmarszczył lekko czoło. - Dlatego właśnie mamy opiekunów, widzicie ciężko samemu zając się wszystkim. No cóż, pozwólcie, że zostawię was teraz, bo mam bardzo dużo spraw do załatwienia w związku z waszym przybyciem. I może zabrzmi to trochę nie za fajnie, ale czujcie się jak w domu. - Po tych słowach Klementyna pociągnęła nosem i przetarła oczy ręką.
     Wyszedł z pomieszczenia zostawiając nas z Valerią, która popchnęła po stole pudełko chusteczek. Klementyna przyjęła je i skinęła głową w podzięce.
     - Będziecie mieszkać w pokoju numer sześćdziesiąt, ale nie bójcie się, mamy cztery grupy po dziesięć osób, nie ma tu aż sześćdziesiątki. Niestety chcąc nie chcąc musicie pomieścić się w jednym pokoju. Jak widzicie, tutaj jest kuchnia i jadamy tu śniadania i kolacje, obiady jemy na dole. Pokażę wam zaraz. Chodźcie. - Wstała, po czym ruszyła w stronę Melanii aby jej pomóc, poszły przodem, ja i Klementyna za nimi.
     - Na przeciwko kuchni macie świetlice, raczej nikt z niej nie korzysta niestety. Sama nie wiem czemu. - Po  prawo od kuchni był korytarz do dyrekcji, na przeciw świetlica a po lewo wiele drzwi. - Więc tak, drzwi koło kuchni to klatka na górę, zawsze jest zamknięta, więc tam nie wejdziecie. Za nimi pokój logopedy, dalej po prawej stronie korytarza macie pokoje. Pierwszy jest Vicktora i Elio, którego aktualnie z nami nie ma. Następny to pokój Dimitriego i Evana, dalej jest Laeti i Sasha, Jade, dodatkowy pokój na brania i ostatni pokój czyli wasz, na przeciwko macie łazienkę. - Ruszyłyśmy za nią dalej na inne piętra, dowiedziałyśmy się gdzie się co znajduje, po czym wręczając nam regulamin, pozwoliła wrócić do pokoju aby odpocząć.
     Pokój był mały, z paskudnymi zielonymi ścianami. Po prawej była umywalka i cześć wyłożona kafelkami, po lewej szafa, dalej za małą ścianką oddzielającą część ze zlewem od pokoju były trzy łóżka, jedno po prawej, na którym od razu usiadłam i dwa po lewej, jedno za drugim. Między tymi dwoma łóżkami była komoda, na końcu pokoju pod oknem biurko, po lewej za moim łóżkiem jeszcze jedna komoda i mała szafeczka, na której stał masywny stary telewizor. Nasze bagaże były już na środku pokoju.
     Wiem, że powinnam się rozpakować, pogadać z siostrami czy cokolwiek, mimo to położyłam się, w ubraniach i butach, przykryłam kocem, który leżał na tym niewygodnym łóżku, aż po czubek głowy i zaczęłam szlochać.
     Chwilę później zasnęłam.

******************************************************
Witam ponownie!
Drugi rozdział już za nami, trochę nudniejsze, bo przecież trzeba opisać to wszystko zanim się rozkręci, ale wierze, że mi to wybaczycie.
Fallen Angel - Cieszę się, że zawitałaś ;D Ja niestety aktualnie nie bardzo mam czas, ale jak tylko trochę go wykombinuję, wrócę do czytania Twojego bloga!
Lusia - Witam Cię serdecznie i niezmiernie się cieszę, z posiadania nowej czytelniczki!

Niedługo wezmę się za część trzecią, chodź zapewne posty dodawane będą co dwa, trzy tygodnie.
Jeśli chodzi o mieszanie czasu... Fallen, musisz mi wybaczyć ale na pewno nie każdy post będzie tak pisany - jest to za trudne ;(

Pozdrawiam wszystkich i do poczytania!
~Riley

czwartek, 17 maja 2018

Rozdział 1 - Zmiany

Nie lubię robić postów informacyjnych więc na szybko:
Poprawiłam pierwszy rozdział - tylko końcówkę ;)
Pozdrawiam,
~Riley.